wtorek, 28 stycznia 2014

Wpadłam w wir życia - GBS przypomina o sobie...

    Jakoś tak naturalnie prawie wszystko powróciło do normy, a nawet jak nie powróciło, to staram się tego nie zauważać. Należę do tych, co to nie rozczulają się nad sobą. Nie lubię przesadnie dbać o siebie, heh spokojnie można pominąć przesadnie. Po prostu nie skupiam się na sobie. Ostatnie kilkanaście miesięcy zmusiło mnie do innych zachowań, ale do dolegliwości przyzwyczaiłam się, uznałam za normalne i nieodwracalne. Powróciłam do dawnych przyzwyczajeń. Nawet odstawiłam zalecony przez panią neurolog koenzym Q10, po którego zażywaniu poczułam się znacznie lepiej. Nie wiem, dlaczego odstawiłam. Może z powodu połączenia z witaminą E, o której zażywaniu krążą różne opinie.
    Ostatnio jednak wyraźnie osłabłam - objawiało się to brakiem sił wczesnym wieczorem, gorszą wydolnością oddechową, nieustannym marzeniem o weekendzie przez pięć dni w tygodniu. Powróciłam do koenzymu i po dwóch dniach zażywania znów czuję się lepiej.

    W pracy podopieczni przynieśli wirus (jakiś mało zjadliwy, ale jednak...) - złapałyśmy go i w piątek popołudniu kichająco rozpoczęłam weekend. Przystąpiłam do walki, stosując wszelkie naturalne specyfiki i o dziwo w poniedziałek w całkiem niezłej formie wróciłam do pracy. I w ogóle bym o tym tu nie wspomniała, gdyby nie śmiesznostka polegająca na tym, że zainfekowaną miałam tylko lewą połowę nosa i zatok! Lewą, czyli tą bardziej uszkodzoną przez GBS.

   I jeszcze jedno spostrzeżenie, a w zasadzie nowe doznanie, które miało miejsce kilka dni temu, a dziś po pracy powtórzyło się. Dotyczy tylko lewej nogi. Leżąc z wyprostowanymi nogami w lewej odczuwam dyskomfort. Ani to ból, ani pieczenie, ani mrowienie. Bardzo trudno to opisać - to jakby nadmiar energii skumulowanej w nodze, chce ją rozsadzić. W środku kończyny buzuje jak we wstrząśniętej butelce szampana. Ogarnia uczucie zniecierpliwienia. I po trosze jest to przyjemne, a po trosze nie. Za każdym razem skupiam się nad tym, do czego to odczucie porównać, a gdy jest nie do wytrzymania, kładę się na tej opętanej wariacją nodze i zasypiam.

  Ostatnia dziwność dotyczy z kolei dłoni, a w zasadzie nadgarstków. A może jednych i drugich? Problem polega na tym, że jak tylko kładę się spać i jak się to mówi, przykładam się do poduchy, to łapię się na tym, że dłonie od razu przyciągają się do wewnętrznych stron przedramion, dziwnie wyłamując się w nadgarstkach. Ktoś mi kiedyś powiedział, że ważne, by usypiać z wyprostowanymi dłońmi, dla odprężenia całego organizmu i lepszego wypoczynku. Walczę więc z tymi przykurczami, przygniatając jedną dłoń głową, a drugą układając na łóżku. Nie jest to ot tak... Trzeba w to włożyć trochę wysiłku, a czasem czuję, że i tak nic z tego. Przykurcze wygrywają.

  Poza tym nadal dokucza okolica wokół lewego oka, mrowienie w lewej dłoni i wiele drobnych mniej znaczących dolegliwości. Nadal dbam, by nie dźwigać, by się oszczędzać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz