Lęk - towarzyszy stale, choć na szczęście ukryty jest w podświadomości. I tylko co jakiś czas przemyka myśl, oby nie powrócił koszmar zeszłej jesieni. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ przedwczoraj miałam sen. Szłam w nim do pracy. Już nie tylko głowa, ale cała ja byłam jakby w słoiku - to takie okropne uczucie. Pomyślałam nawet, że tak muszą czuć się autystycy. A gdy poczułam, że nogi słabną, obudziłam się. Podświadomość broni się, by znów tego nie przeżywać, nawet jeśli jest to tylko sen...
Na szczęście jestem optymistką i stosunkowo rzadko myśl o nawrocie choroby przesuwa się po mojej głowie jak wstęga. I odfruwa gdzieś daleko, przepędzona przez pozytywne myśli, albo zwyczajnie odepchnięta przez nadmiar obowiązków.
Tak więc z lękiem można się uporać żyjąc na pełnych obrotach. Wtedy nie ma nań czasu. A wieczorne zmęczenie nie pozwala na rozmyślania typu - co by było gdyby. Bo kładę się i od razu zasypiam.
Można też przyjąć zdrową zasadę - co ma być to będzie. Nie zamartwiać się sprawami, na które nie mamy wpływu.
Trzeba dbać o siebie, by nie dopuszczać do skrajnego przemęczenia.
Cieszyć się, że jest przecież całkiem nieźle. Co ja mówię - nieźle! Jest bardzo dobrze :) I tego się trzymam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz