niedziela, 13 października 2013

Powrót do domu

   Podróż do domu bardzo mnie zmęczyła. Szpital rozpieścił regularnymi posiłkami, a tu nie ma zupki. Jęczałam jak małe głodne dziecko - gdzie zupka, nie ma zupki! Zadowoliłam się pomidorówką z Knorra i usnęłam na kilka godzin.
   Wszyscy mówili, że teraz będzie już tylko lepiej. trudno było w to uwierzyć, bo sił miałam tyle, co przed szpitalem, czyli niewiele. Jedyną ulgą było ustąpienie bólu gnębiącego mnie przed szpitalem. Najlepiej czułam się w łóżku i w ogóle nie w głowie mi były jakieś wyjścia z domu. Nie miałam sił chodzić po mieszkaniu. Leżałam więc i martwiłam się, jak to dalej będzie. Odwiedzały mnie koleżanki, mówiły, że lepiej wyglądam. Do gwinta, przecież mam lustro! Jeśli wyglądam tak, jak się czuję to szkoda słów! Kolega rehabilitant pokazał ćwiczenia, które powinnam wykonywać i zalecił chodzenie po schodach. A to nie takie łatwe. Stawiam jedną nogę na schodzie i trzeba na niej utrzymać całe ciało i podciągnąć. Teraz drugą nogę... problem polega na tym, że mięśnie nóg nie mają siły unieść całego ciała! To takie głupie odczucie, gdy usiłujesz unieść się, a mimo to opadasz. Kiedyś szła za mną koleżanka i nie wiedziałam, czy to uginanie nóg pod ciężarem ciała jest widoczne. Okazało się, że jest. Krępowało mnie to bardzo. Ogólnie czułam i do dziś często odczuwam zakłopotanie, w sytuacjach, gdy coś szwankuje.
   Wypisująca mnie ze szpitala pani doktor nie zaleciła żadnej rehabilitacji, przepisała Alanerv, z powodu obniżonej odporności kazała unikać miejsc, gdzie jest większe skupisko ludzi . Ostrzegała, przed złapaniem infekcji. Tym bardziej nie miałam ochoty na opuszczanie mieszkania. Po miesiącu miałam udać się do neurologa na wizytę kontrolną i po kolejne L-4. Po szpitalu dostałam trzydzieści dni chorobowego, potem kolejne trzydzieści w czasie których postanowiłam, że dość chorowania, czas wrócić do pracy. Tylko jak to zrobić, jak zdobyć od lekarza pozwolenie na powrót. Umysł bardzo tęsknił za aktywnością, a ciało go nie słuchało. Większość dnia spędzałam w łóżku, czas upływał mi na nicnierobieniu przeplatanym z rozmyślaniem nad tym, co dalej. Ogarniało mnie coraz większe przygnębienie.
   Lepiej psychicznie poczułam się, gdy pewnego dnia wpadła Magda z dokumentami z pracy, prosząc, abym je jakoś uporządkowała. Odżyłam. I tak krok po kroku zaczęłam wracać do obowiązków, chadzać do pracy do Magdy. Dobrze mi to robiło, czułam się znów potrzebna. Coraz częściej myślałam o powrocie do pracy. Nadal byłam bardzo osłabiona, ale poruszałam się już znacznie lepiej.
  Szłam do neurologa na umówioną comiesięczną wizytę z nastawieniem, że uda mi się przekonać lekarza, iż jestem w formie i mogę wrócić do pracy. Pani doktor powiedziała mi o zagrożeniach wynikających z przebywania w dużym gronie osób. Mówiła o moich ograniczonych możliwościach siłowych. Powiedziałam, że muszę zaryzykować, bo jeśli zostanę dłużej w domu, to dopadnie mnie depresja. Kazała położyć się na kozetce. Wyszczerzanie zębów, zamykanie oczu, marszczenie czoła - wszystko w miarę dobrze, podnoszenie rąk, pojedynczo nóg - pięknie! Podnoszenie obu nóg jednocześnie - mimo ogromnych chęci - nieudane. Na wysokości dwudziestu centymetrów lewą nogę uderzył jakiś wewnętrzny prąd biegnący wzdłuż nerwu. Zwinęłam się z bólu, ale szybko pozbierałam się i pogodnym tonem zapewniłam, że to ze stresu. Pani doktor skrzywiła się, ale zaraz potem uśmiechnęła. Cudowne uzdrowienie - powiedziała i zapytała, by się upewnić, że to moja ostateczna decyzja - i nadal nie chce pani już L-4?
  Zgodę na powrót do pracy pisała kręcąc głową z niedowierzaniem, że ją pisze. Na pożegnanie uśmiechnęła się promiennie.
  Zanim pojawiłam się w pracy, musiałam mieć jeszcze badanie kontrolne po chorobie podpisane przez lekarza medycyny pracy. I znów to samo: zapytanie lekarki, czy jestem świadoma jak poważnie jestem chora i czym ryzykuję. Lekarka powiedziała, że jest zgoda neurologa i tylko dlatego puszcza mnie do pracy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz